środa, 25 czerwca 2014

Pierwsze zderzenie z Indiami- lotnisko w New Delhi

Opisałyśmy już nasze przygotowania i reakcje najbliższych dot. naszej wyprawy. A więc nasze notki staną się krótsze, ale będą zawierały duuuużo zdjęć. Czas na pierwsze zderzenie z Indiami, nasz pierwszy przystanek na trasie i od razu z przytupem, czyli New Delhi.

Z Polski wylecieliśmy 17 grudnia 2013 r. o 13:00, w Indiach byliśmy ok. 10:00 dnia następnego. Lecieliśmy przez Dubaj z kilkugodzinną przesiadką. Pierwsze co nas zaskoczyło to samo lotnisko. W porównaniu do naszego Okęcia, nie wspominając już o Dubaju, to delhijski port lotniczy był bardzo przeciętny, a wzdłuż całego wyjścia był dywan, taki mięciutki, że ho ho.

(zdj. pożyczone z Internetu)

Drugie, to kolejki. Kolejka to złe słowo. Tam był tłum ludzi. W chwili, w której doszliśmy do schodów, które prowadziły do odprawy celnej to pomyślałam, że nie wyjdziemy z tego lotniska już nigdy.

 Niestety nie widać na tym zdjęciu w 100% ilości ludzi. Tak na prawdę jeszcze nigdy nie widziałam takiego tłumu, łódzki Rynek Bałucki w sobotę o 9 rano siada przy tym.

Trzecie, byliśmy już tak zmęczeni całą podróżą, brakiem snu, tłumem, a tu jeszcze jakieś papierki trzeba uzupełniać, stanąć w kolejce i czekać... Także jeden z naszych współtowarzyszy wpadł na genialny pomysł- spróbujmy przejść przez bussines class. Uwierzcie, nie wyglądaliśmy jak ludzie latający bussines class, ale postanowiliśmy spróbować. I oczywiście, się udało. Dlaczego? Po całym pobycie w Indiach wydaje mi się, że duże znaczenie miał nasz kolor skóry. Wystarczyło się uśmiechnąć do groźnego Pana w bramce, podać paszport, wypełnione papierki i wszystko gra. Mogliśmy wyjść z lotniska.

Powietrze indyjskie jest inne. Jest takie słodkawe. Nie był to smród, którym nas wszyscy straszyli, ale może dlatego, że byliśmy w tej ładniejszej części? Na dzień dobry, jak wyszliśmy odczuwałam różnicę, ale bardzo szybko się przyzwyczaiłam. To prawda jest, że powietrze może pachnieć inaczej w innej części świata ;)

Wracając, wyszliśmy z lotniska i rzucili się na nas taksówkarze. Pewnie jak ktoś w Indiach był wielokrotnie to na nim nie robi wrażenia, ale ja byłam trochę w szoku. Wszyscy Ci ludzie gadający do mnie, każdy w innym języku, łamanym angielskim, w hindi, w lokalnych dialektach po to tylko, żeby zwrócić na siebie uwagę i móc zarobić, czytaj oszukać "białasów". Niestety nie mam żadnych zdjęć obrazujących tą sytuację.

My zdecydowaliśmy się na prepaid taxi, czyli najbezpieczniejszą formę wydostania się  z lotniska, zwłaszcza, że jechaliśmy na Paharganji, gdzie jest mnóstwo hoteli, a taksówkarze zawożą Cie do swoich znajomych, a nie w miejsce, gdzie Ty chcesz jechać (taka specyfika Indii :D).

Taksówka kosztowała nas mniej więcej 500-600 rupii (za mniej więcej 20 km drogi). Jechaliśmy w max. 5 osobowym aucie w 7 os. Czy to problem dla pana taksówkarza zabrać więcej osób niż powinien? NO PROBLI. W Indiach wszystko jest "no probli". Bagaże pan przywiązał do dachu sznurem... Tak, myślałam, że stracę mój 7kg dobytek. Ale nieee, dojechaliśmy, cali i zdrowi, bagaże całe, więc wszyscy zadowoleni. Po szoku wywołanym umiejętnościami prowadzenia auta przez taxówkarza nadszedł czas na znalezienie hotelu, jednak o tym później :)

Bonus na koniec:


S.

piątek, 13 czerwca 2014

Rób swoje!!

Każdy człowiek o czymś marzy. Czasami są to marzenia przyziemne, ale niekiedy kołatają się nam po głowie pomysły, które nie ujrzą światła dziennego, bo są nie do przyjęcia. Na pewno wielu z Was chciało zrobić w swoim życiu coś szalonego, ale obawiało się co powiedzą inni. Czasami jednak trzeba iść naprzód nie patrząc na ludzi. Nie. Nie będzie to kolejna pokrzepiająca historyjka, ale kilka wspomnień o tym jak nasi bliscy odebrali wiadomość, że mamy zamiar spełnić swoje największe marzenie i jechać do Indii.

Jak już było wspomniane od dziecka marzyłyśmy o tym by odwiedzić Indie. Moje osobiste zafascynowanie rozpoczął dziadek, który około 25 lat temu pojechał do tego kraju do pracy i spędził tam prawie 2 lata. Od maleńkości więc słuchałam opowieści, oglądałam zdjęcia i coraz bardziej chciałam tam pojechać. Zbierałam pieniądze w nadziei, że może kiedyś... Jednakże za każdym razem kiedy dzieliłam się ze światem moim planem każdy tylko kiwał głową nie wierząc, że mi się uda. Moi rodzice wierzyli we mnie, ale zawsze widzieli to jako plan "na kiedyś". Wielokrotnie myślałam jak miałby wyglądać mój wyjazd. Pierwsze co przychodziło mi na myśl to wycieczka zorganizowana, ale nie miałam jeszcze w kieszeni tyle pieniędzy, dlatego także odkładałam moje marzenia na później. Nikt by się przecież nie spodziewał, że na studiach zdarzy się taka okazja...

Jak już Sylwia ostatnio napisała, opcja wyjazdu spadła na nas jak grom. Jedyne co było w mojej głowie to to, że nie ma takiej możliwości abym nie pojechała do Indii. Dlatego pierwsze co zrobiłam to uzgodniłam najważniejsze sprawy związane z wyjazdem i dopiero wtedy pojechałam do domu, żeby pochwalić się całemu światu co właśnie dzieje się w moim życiu. Jedliśmy właśnie rodzinny obiad kiedy powiedziałam:
-Kochani, mam dla Was bardzo ważną wiadomość
(wszyscy głowy do góry, rodzice kamienne twarze <na bank jest w ciąży>)
-Nie będzie mnie z wami w te święta.
-A bo?
-Jadę do Indii na wyprawę z uczelni.
(uff nie jest w ciąży...)
Jak przyjęli te wiadomość? Myślę, że spodziewałam się większej fety i gratulacji, a tu każdy dalej kończył rosół. Widocznie pomyśleli, ze znowu coś sobie wymyśliłam (Martyna i te jej pomysły). Panika i inne niezadowolenia zaczęły się kiedy kupiłam bilet. Wtedy okazało się, że to nie są wymysły tylko to się dzieję naprawdę. Najmocniej reagowała mama, która nieustannie martwiła się, że coś mi się stanie. Dziadek czuł się chyba trochę winny, bo to wszystko przez niego, ale cieszył się ze wszystkich najbardziej. Czy ktokolwiek mnie zatrzymywał? Nie. Wszyscy przyklaskiwali mi, ale co się nasłuchałam o gwałceniu to moje. Największy problem dla całego otoczenia sprawiał fakt, że nie będzie nas w święta. "Jak możesz wyjeżdżać w tak rodzinne święto?", "Boże Narodzenie jest bardzo ważne, nie powinnaś się nigdzie wybierać", "Jak możesz zostawić swojego chłopaka na Sylwestra?" itd. Proszę Was, jeżeli to był jedyny argument to na prawdę słaby. Święta są co roku, a taka szansa tylko jedna. Wiele osób pytało mnie skąd taki pomysł i dlaczego chce jechać do tego syfu, inni po co to robię. Ci co byli tak uprzejmi i rozpowiadali plotki insynuowali, że nie wiadomo skąd kasa na takie wyjazdy, pewnie jakoś dziwnie zarabia. Przecież nikt nie pomyślał, że może całe życie na to składałam. A jak było u Sylwii? No właśnie... Spodziewała się większego krzyku. Rodzice przyjęli to całkiem nieźle, ale tak jak moi nie dowierzali zanim nie kupiła biletu. Ponieważ byli świadomi, że od wielu lat bardzo chce tam pojechać to skrywali przed nią wszystkie swoje obawy i uśmiechali się promiennie za każdym razem kiedy wspominała o swoim wyjeździe. Najgorzej przyjęły wiadomość babcie Sylwii, które ugruntowały się w przekonaniu, że Boże Narodzenie spędza się w domu. Poza tym tam sami muzułmanie co tylko gwałcą takie młode dziewczyny i po co w ten smród się pchać. Trzeba im wybaczyć fakt, że nie wiedzą nic o Indiach (jak większość ludzi). Jednak w końcu dały za wygraną, ale
do ostatniej chwili okazywały swoje niezadowolenie. 

Nie warto zwracać uwagi na to co wszyscy naokoło Wam mówią. Jeżeli jesteście pewni, że Wasza decyzja jest w pełni słuszna to dlaczego ktoś ma Wam ktoś przeszkodzić? Wiadomo...rodzice chcą dla nas jak najlepiej i opcja długich wyjazdów w różne zakątki świata jest przerażająca. Nie dziwię im się, ale to od nas zależy co będziemy kiedyś wspominać jako najlepsze chwile naszego życia. Tego Wam życzę. Zbierajcie najlepsze wspomnienia :D

M.




piątek, 6 czerwca 2014

ale jak to lecimy do Indii?

Jak to się stało, że znalazłyśmy się w Indiach? Dlaczego? Tak, to pytania, które pojawiają się najczęściej w rozmowach dot. naszej wyprawy. Pomijając, oczywiście pytanie, dlaczego akurat Indie? Ale o tym nie teraz...

Dziś o tym, jak i dlaczego, a także o naszych przygotowaniach do wyprawy życia.

O możliwości wyjazdu do Indii dowiedziałam się na początku października. Powstał pomysł zorganizowania wyprawy studenckiej w ramach działalności SKN Azji Wschodniej i Pacyfiku, w którym obie uczestniczymy, a pomysł "rzucił" nasz opiekun. Hasło było proste: jadę w grudniu do Indii, jeśli zbierze się 3-4 studentów to mogę Was zabrać. Pomyślałam sobie, że nie ma opcji, żeby to się udało, bo termin i koszty odstraszą innych.

I tu wkracza Martyna. Nasz opiekun, (dalej zwany Guru), prowadził u niej na roku zajęcia i opowiadał o planach wyprawy do Indii i oczywiście nie mogła się powstrzymać żeby nie zagadać (chwała jej za to!), odezwała się do mnie i rozpoczęły się poszukiwania kolejnej wymaganej osoby. Wszystko brzmi fajnie i super, ale...

Mamy połowę października, a Guru mówi, że własnie kupił bilet i mamy 2 dni na znalezienie trzeciej osoby, bo inaczej nic z tego! I co tu robić, co tu czynić?!! Jest piątek wieczór, ja jutro do pracy, Martyna szuka... Ale udało się! Znalazła! Siła perswazji chyba tu zadziałała dobrze. A więc jesteśmy trzy: ja, Martyna i Agnieszka. Teraz trzeba kupić bilet...Ta, bilet... Bilet kupiłyśmy po takich przejściach, że już nie wierzyłam- nie tylko ja- że go kupimy. 

Zaczęło się od tego, że nie miałyśmy karty kredytowej, a chciałyśmy kupić bilet przez portal expedia.com, a jest ona do tego wymagana tu .. Chcąc to ominąć i zapłacić przelewem szukałyśmy polskich odpowiedników expedii... Przypominam, ja ciągle w pracy (na planie filmu), a Martyna na imprezie rodzinnej, czyli ja szukam na telefonie, a ona przez pół imprezy przed kompem. Gdy już znalazłyśmy pośrednika, gdzie nie trzeba płacić kartą to... trzeba było podać numer paszportu, a ja paszportu w tej chwili nie miałam :D A więc odpadało. Nawet nie potrafię określić jak wściekła byłam przez całą tą sytuacje. Zdecydowałyśmy, że kupujemy bilety pojedynczo, bo może tak się uda... Ja już obdzwoniłam wszystkich znajomych, ale nikt tej karty nie miał, a może nie tyle karty co odpowiedniego limitu na niej... 

Zrezygnowane i zmęczone całą sytuacją zdecydowałyśmy, że podziałamy następnego dnia, bo i tak już było po północy- nic byśmy nie wymyśliły. Całą noc nie spałam, bo ciągle myślałam o biletach, które mogą w każdym momencie zniknąć, gdyż to była mega promocja. W niedzielę dalej próbowałyśmy. Ja musiałam kupować bilet przez expedie ze względu na brak paszportu. Martyna kupiła bilet dla siebie i Agi na innej stronie. Im się udało! Więc mały sukces, ale ja nadal walczyłam z kartami. Już ostatni strzał z kartą to była moja przyjaciółka, a raczej jej mama. Udało się dzięki jej karcie, mimo iż początkowo i ta karta nie działała. Nie wiem do tej pory dlaczego... Nieważne. Udało się!  Bileciochy kupione! LECIMY. :D

I teraz się zaczęło..bilety kupione na 16 grudnia, mamy ok 16 października, a tu Sylwia nie ma paszportu... Szybko wyrabiałam paszport, później wizyta w stolicy w ambasadzie złożyć wniosek o wizy. Parę spotkań informacyjnych z naszym opiekunem, coby on i my się trochę poznali. Wizyta u dziekana z nadzieją, że dołoży się do naszej wyprawy. W końcu jedziemy w ramach działalności SKN Azji Wschodniej i Pacyfiku. Zrobił to :))

W sumie już po uzyskaniu wizy to szybko poszło, musiałyśmy kupić parę rzeczy, m.in. plecak, kurtkę czy spodnie-haremki. Zrobiłyśmy szczepienia (w Łodzi : szpital Biegańskiego) na WZW A i Dur Brzuszny, na tężec miałyśmy jeszcze aktualną.

W zasadzie to tyle z naszych szalonych przygotowań. Guru mówił, że takie wyjazdy na spontanie są najlepsze, trochę mu nie wierzyłam, ale po wyprawie musiałam to odszczekać. 

S.