Z Polski wylecieliśmy 17 grudnia 2013 r. o 13:00, w Indiach byliśmy ok. 10:00 dnia następnego. Lecieliśmy przez Dubaj z kilkugodzinną przesiadką. Pierwsze co nas zaskoczyło to samo lotnisko. W porównaniu do naszego Okęcia, nie wspominając już o Dubaju, to delhijski port lotniczy był bardzo przeciętny, a wzdłuż całego wyjścia był dywan, taki mięciutki, że ho ho.
(zdj. pożyczone z Internetu)
Drugie, to kolejki. Kolejka to złe słowo. Tam był tłum ludzi. W chwili, w której doszliśmy do schodów, które prowadziły do odprawy celnej to pomyślałam, że nie wyjdziemy z tego lotniska już nigdy.
Niestety nie widać na tym zdjęciu w 100% ilości ludzi. Tak na prawdę jeszcze nigdy nie widziałam takiego tłumu, łódzki Rynek Bałucki w sobotę o 9 rano siada przy tym.
Trzecie, byliśmy już tak zmęczeni całą podróżą, brakiem snu, tłumem, a tu jeszcze jakieś papierki trzeba uzupełniać, stanąć w kolejce i czekać... Także jeden z naszych współtowarzyszy wpadł na genialny pomysł- spróbujmy przejść przez bussines class. Uwierzcie, nie wyglądaliśmy jak ludzie latający bussines class, ale postanowiliśmy spróbować. I oczywiście, się udało. Dlaczego? Po całym pobycie w Indiach wydaje mi się, że duże znaczenie miał nasz kolor skóry. Wystarczyło się uśmiechnąć do groźnego Pana w bramce, podać paszport, wypełnione papierki i wszystko gra. Mogliśmy wyjść z lotniska.
Powietrze indyjskie jest inne. Jest takie słodkawe. Nie był to smród, którym nas wszyscy straszyli, ale może dlatego, że byliśmy w tej ładniejszej części? Na dzień dobry, jak wyszliśmy odczuwałam różnicę, ale bardzo szybko się przyzwyczaiłam. To prawda jest, że powietrze może pachnieć inaczej w innej części świata ;)
Wracając, wyszliśmy z lotniska i rzucili się na nas taksówkarze. Pewnie jak ktoś w Indiach był wielokrotnie to na nim nie robi wrażenia, ale ja byłam trochę w szoku. Wszyscy Ci ludzie gadający do mnie, każdy w innym języku, łamanym angielskim, w hindi, w lokalnych dialektach po to tylko, żeby zwrócić na siebie uwagę i móc zarobić, czytaj oszukać "białasów". Niestety nie mam żadnych zdjęć obrazujących tą sytuację.
My zdecydowaliśmy się na prepaid taxi, czyli najbezpieczniejszą formę wydostania się z lotniska, zwłaszcza, że jechaliśmy na Paharganji, gdzie jest mnóstwo hoteli, a taksówkarze zawożą Cie do swoich znajomych, a nie w miejsce, gdzie Ty chcesz jechać (taka specyfika Indii :D).
Taksówka kosztowała nas mniej więcej 500-600 rupii (za mniej więcej 20 km drogi). Jechaliśmy w max. 5 osobowym aucie w 7 os. Czy to problem dla pana taksówkarza zabrać więcej osób niż powinien? NO PROBLI. W Indiach wszystko jest "no probli". Bagaże pan przywiązał do dachu sznurem... Tak, myślałam, że stracę mój 7kg dobytek. Ale nieee, dojechaliśmy, cali i zdrowi, bagaże całe, więc wszyscy zadowoleni. Po szoku wywołanym umiejętnościami prowadzenia auta przez taxówkarza nadszedł czas na znalezienie hotelu, jednak o tym później :)
Bonus na koniec:
S.